Poza tym
Apart from That
Dla mnie Amerykanie są jak dzieci. Dzięki relacjom telewizyjnym można się dowiedzieć, że gdyby nie szereg instytucji i pisane znaki ostrzegawcze, naród ten przestałby rychło istnieć. Choć zdarzają się pozytywne wyjątki od tej reguły, to twórcy tego filmu i ich bohaterowie wpisują się w schemat, a film nie jest totalną porażką chyba przez przypadek.
Byłem na spotkaniu z twórcami zaraz po projekcji filmu. Najpierw zarzuty jakie do nich mam:
- "Ja, ty i wszyscy, których znamy" - podobieństwa z tym filmem widzi sporo osób. Niestety jedyny sposób w jaki w/w się do niego odnieśli, to stwierdzenie, że obejrzeli go już po wyprodukowaniu swojego filmu. Nie udało się ich sprowokować do, wydawało się, naturalnej dyskusji o podobieństwie głównych bohaterek - niespełnionych artystek, które umoczone są w czymś, co hucznie nazywa się sztuką nowoczesną. Pojawia się również problem szarości życia osamotnionych starszych ludzi. Niestety nie udało się wyciągnąć czy dwa tak podobne filmy w krótkim czasie to może coś więcej niż zbieg okoliczności, może nowa fala...
- Stwierdzenie, że skupili się na konkretnych postaciach i wcale nie było ich zamiarem przedstawienie schematyczności amerykańskiego społeczeństwa - nie zgadzam się, a o tym dlaczego - poniżej
- Abstrakcyjny pomysł, że jeśli pokaże się nam Azjatę, to wiadomo od razu, że: jest Wietnamczykiem, a skoro nie widać nigdzie matki i dziecko nie jest żółtawe, to na pewno jest adoptowane. Nie przeszkadza natomiast to, że postać mówi płynną angielszczyzną i jest wyżej w hierarchii w pracy niż Niewietnamczycy.
- Prace nad scenariuszem trwały rok, kręcenie kolejny. Długo jak na taką słabiznę.
Pokryłem już wszystko żółcią, więc czas wyjaśnić - dlaczego?
Wspomniana artystka - tutaj potraktowana całkiem poważnie. Nagrywa dźwięki otoczenia i te, które wydaje starsza pani, u której mieszka. W "Ja, ty[...]" tego typu twórczość jest potraktowana z przymrużeniem oka.
Przy okazji działalność jej samej i koleżanek ukazuje ogólną skłonność Amerykanów - zamiast inwencji własnej, lepiej użyć podręcznika o rozwiązywaniu problemów przyjaciół w 7 krokach.
Wspomniana starsza pani, to typowa reprezentantka tej części społeczeństwa, której się nudzi z braku zajęcia oraz dlatego, że nie jest innym potrzebna. Jest chyba najciekawszą postacią. Szkoda, że nie poświęcono jej więcej uwagi, bo pomysły na odnalezienie dreszczyku emocji wśród szarej codzienności były zaskakujące.
Jest jeszcze zagubiony społecznie potomek Indian. Nie wie, co począć. Trudni się malowaniem pasów na jezdni. Ratuje się krótkimi zrywami twórczymi, jak np. budowanie totemu z rzeczy znalezionych w ogródku.
Nibywietnamczyk to symbol samotnego rodzica, który nie wie jak wychować swego syna. Stosuje więc te wyświechtane metody budowania zespołów i zaufania używane w firmach - rzucanie się na ślepo do tyłu z zamkniętymi oczami itp.
Film mógł być niezły, ale: niestety twórcy się wypowiedzieli, jest zbyt powolny, za rzadko zaskakuje, zbyt poważnie traktuje swych bohaterów. Lepiej obejrzeć "Ja, ty i wszyscy, których znamy" i na tym skończyć.